Dziś podam przepis na idealną tofucznicę, czyli innymi słowy jajecznicę z tofu, i wrzucę garść zdjęć z wypadu w góry. Składniki (dla jednej głodnej osoby):
pół kostki (czyli około 140 gram) tofu
dwie garści pestek (ja najczęściej używam pestek słonecznika, może być również dynia, płatki migdałów, lub inne posiekane orzechy)
pół cebuli
5 pieczarek
dwie garści szpinaku (ew. roszponki, rukoli, szczypioru, cukinii..)
jeden mały pomidor
pół łyżki suszonego lubczyku
pół łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki sproszkowanego czosnku
sól jajeczna (czarna, inaczej kal namak) i pieprz do smaku
olej do smażenia
ew. garść suszonej żurawiny lub rodzynek
Przygotowanie:
Na oleju podsmażyć pestki i drobno posiekaną cebulę, gdy składniki się zarumienią dodać pokrojone w plasterki pieczarki. Smażyć wszystko razem, następie dodać porwane liście szpinaku i pokrojonego w kostkę pomidora. Nie zdejmując patelni z ognia wrzucić pokruszone tofu i wszystkie przyprawy, smażyć aż do podgrzania się tofu. Ja najczęściej jem z ulubionym pieczywem i kubkiem kawy zbożowej, smacznego.
“Człowiekiem
gór nie jest ten, który umie i lubi chodzić po górach, ale ten, który
górami potrafi żyć w dolinach.”
Miałam dziś (środa) opublikować post na blogu, jednak najprawdopodobniej mi się to nie uda, ponieważ wyłączono mi prąd. Na mojej ulicy od miesiąca trwa remont i podejrzewam, że to właśnie on jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Myślę sobie teraz o tych wszystkich przeczytanych przy bladym świetle świecy książkach, o wieczornych rozmowach w ciemności moich prababek i pradziadków, o niezręcznej i głuchej ciszy w domach, w których całodobowo gra telewizor, o dzieciach, które nie znają świata bez sprzętów elektronicznych, nie chodzą na grzyby do lasu, nie robią naszyjników z jarzębiny, ani ludków z kasztanów i o własnym dzieciństwie. Czuję się teraz trochę jak ślepiec, któremu wyostrzają się wszystkie pozostałe zmysły. Koleżanka opowiedziała mi dziś o ciekawej zbieżności, gdy tylko na jej ulicy wyłączają prąd większość sąsiadów wychodzi ze swoich mieszkań (do sklepu, na spacer, byle gdzie), czyżby nie mogli wytrzymać ze swoimi bliskimi? a może to ich własne myśli nie pozwalają im pozostać w zamknięciu czterech ścian? W sobotę ruszam w góry- nareszcie!
“Stwierdzenie,
że w górach człowiek jest wolny, jest trochę oklepane, pompatyczne, ale
prawdziwe. Właściwie należałoby powiedzieć, że czuje się wolny. Bo
jakby spojrzeć na to z zewnątrz, to nadal istnieją problemy,
nierozwiązane sprawy. Ale wszystkie zostały daleko w kraju. Idę i patrzę
na przysłonięte chmurami góry. Wiatr chwilowo ucichł i upał daje się we
znaki. Nawet ptaki umilkły, niedługo słońce będzie w zenicie. Przede
mną strome podejście. Nogi pracują rytmicznie. I czuję wtedy tę siłę,
która mnie przepełnia. Całym sobą przeżywam to, co dzieje się dookoła.
Toną w zapomnieniu problemy, pieniądze, tęsknoty i nadzieje. Jestem w
górach, w miejscu, do którego należę. I jak to inaczej nazwać? Czuję się
wolny i tyle.
”— Dziennik Piotra Morawskiego, 28 marca, 2006r.
Dziś przepis na cudownie aromatyczny, wykwintny sos cebulowy, który dostałam od przesympatycznego Jamesa z Bristolu (chłopaka mojej siostry), a do niego purée ziemniaczane z zielonym groszkiem i bazylią oraz wegańska kiełbaska- oto kolacja idealna! Best wishes and thank you for your recipe James! ;) Składniki na sos:
jedna duża lub dwie mniejsze czerwone cebule
odrobina oleju
mniej więcej jeden spory kieliszek dobrego czerwonego wina
łyżka Marmite lub kremu/octu balsamicznego
dwa ząbki czosnku
płatki chilli do smaku
czarny pieprz do smaku
szklanka bulionu warzywnego
około 1 łyżka mąki pszennej + nieco gorącej wody
pięć średniej wielkości pieczarek
pięć pomidorków koktajlowych
Składniki na purée:
około kilogram ziemniaków
1-1,5 szklanki mrożonego lub świeżego groszku (nie z puszki!)
2 łyżki wegańskiej margaryny (lub oleju)
2 łyżki płatków drożdżowych (opcjonalnie)
pół łyżeczki gałki muszkatołowej
sól i pieprz do smaku
5 łyżek mleka roślinnego (lub więcej jeśli lubicie idealnie gładkie purée)
paręnaście listków świeżej bazylii
Dodatkowo:
wegańskie kiełbaski (ja użyłam białych z firmy polsoja)
lampka wina
Przygotowanie sosu:
Cebulę pokroić na duże kawałki, podsmażyć (na głębokiej patelni) na niewielkiej ilości oleju. Następnie wlać taką ilość wina by zakryło cebulę, dusić przez parę minut na małym ogniu. Dodać marmite lub krem/ocet balsamiczny, płatki chilli, posiekane ząbki czosnku, oraz świeżo zmielony czarny pieprz, wymieszać.
Wlać bulion, dodać więcej wina i około łyżkę (tyle, by uzyskać pożądaną konsystencję) mąki zmieszanej z wodą. Dusić na wolnym ogniu przez 20-30 minut.
Pieczarki pokroić w ćwiartki, a pomidorki na pół, dorzucić do sosu i dusić razem przez około 10 minut (tyle, by pieczarki były ugotowane, ale nadal jędrne).
Przygotowanie purée:
Ziemniaki i groszek ugotować osobno w osolonej wodzie. Wszystkie składniki (prócz bazylii) rozgnieść praską, dodać posiekaną bazylię, wszystko dokładnie wymieszać.
*Podawać z usmażoną kiełbaską i lampką wina.
Piosenka,
jak się ostatnio dowiedziałam, uznawana jest za hymn ateistów. Za
ateistkę co prawda się nie uważam, lecz do utożsamiania się z
jakąkolwiek religią również mi daleko. Poza tym utwór (jak i cała płyta) jest świetny, a
jeszcze wspanialszy wykonywany na żywo, polecam wybrać się na koncert
Pani Marii i przekonać się o tym na własnej skórze.